wtorek, 26 maja 2015

Taniec dziewiąty



Fanfiction: tak
Fandom: Harry Potter 



                 Syriusz Black szedł do dormitorium po swoją miotłę. Chciał poćwiczyć trochę z Longbottomem, póki dopisywała pogoda. Zresztą i tak nie miał nic innego do roboty – zadania chyba wyjątkowo nie było (nie żeby miał zamiar je zrobić na własną rękę), Peter i James gdzieś zniknęli, a Remus wypoczywał po ostatniej pełni pod ich ulubionym drzewem. Black miał dziś zbyt dużo energii, by leniuchować razem z nim.
     Spoglądał bez zaciekawienia na obrazy wiszące na ścianach, kiedy usłyszał donośny huk. Przystanął zaintrygowany, uciszając ręką portrety: po chwili do jego uszu doszedł tupot stóp. W ciągu kilku następnych sekund zobaczył wybiegającego zza rogu Rogacza.
 - Pomóż mi – wydyszał i zniknął w kolejnym korytarzu.
     Syriusz uniósł brew, ale nic nie powiedział. Ledwo uszedł dwa kroki, jak zza tego samego rogu, co uprzednio Potter, wybiegła zaczerwieniona na twarzy Lily Evans. W dłoni trzymała różdżkę, a rozpięta szata opadła jej do łokci. Rudowłosa nawet nie starała się jej podciągać.
 - Tylko nie próbuj mu pomagać! – zawołała w biegu, po czym zniknęła w korytarzu.
     Tym razem Syriusz stanął z mocno zdziwioną miną, patrząc w miejsce zniknięcia rudowłosej. Po kilku sekundach parsknął śmiechem i, zmieniwszy zdanie, ruszył za tą dwójką. Był więcej niż pewny miejsca, do którego uda się Rogacz, a warto było zobaczyć to, co stanie się później. Widok Evans w takim stanie nie należał do częstych.

                Było ciepłe, wrześniowe popołudnie, uczniowie Hogwartu korzystali więc z pogody, spędzając wolny czas w promieniach słońca. Niektórzy czytali, niektórzy szukali czegoś w jeziorze, niektórzy grali, niektórzy spali, a jeszcze inni – tak jak na przykład dwójka uczniów z Gryffindoru – wolała biegać.
     James był pewny, że Lily nie uwierzy mu, że buszował po ich dormitorium tylko dlatego, że były mu potrzebne perfumy jej lub którejś z jej współlokatorek do jednego z ich eliksirów, mających ciekawe efekty. Jakoś nie przyszło mu do głowy, żeby po prostu zapytać o pożyczenie buteleczki jakiejś dziewczyny. Stwierdził, że to będzie naprawdę dobra zabawa, kiedy spróbuje dostać się do ich dormitorium tak, by schody nie zamieniły się w zjeżdżalnie, a przecież - jako dumny Huncwot - miał swoje sposoby.
     Oczywiście nie przemyślał tego, że jeśli ktoś go nakryje, jeśli Lily go nakryje, będzie więcej niż martwy. Miał szczęście, że zaczął poszukiwania od łazienki: w chwili, gdy ruda weszła do dormitorium i skierowała się prosto do swojego kufra tuż pod oknem, James wyskoczył z łazienki ku wyjściu, triumfalnie dzierżąc w ręce buteleczkę z przezroczystym, wonnym płynem. Lily natychmiast zareagowała, chwytając różdżkę i rzucając się ku chłopakowi, kiedy ten, nie marnując czasu, po prostu zjechał po płaskiej powierzchni, w jaką zamieniły się tymczasowo schody. Zeskoczył z ostatnich kilku metrów na podłogę, uderzając ciężko kolanem. Klnąc siarczyście, wybiegł z pustego Pokoju Wspólnego. Chwilę później uchylił się przed zaklęciem (kto by pomyślał, że prefekt będzie miotał zaklęciami w takim miejscu?), a korytarz dalej minął Syriusza. W kilka minut znalazł się na błoniach Hogwartu, cały czas czując oddech tymczasowego wroga na plecach. Z bólem w boku pobiegł resztkami sił w stronę drzewa, gdzie wylegiwał się Remus.
 - Remuusiee! – Zawył płaczliwie. Jeszcze tylko kilkanaście metrów i będzie bezpieczny… pomyślał na sekundę przed tym, kiedy Evans rzuciła zaklęcie, sznurówki Pottera się związały, a on sam zaczął upadł i przekoziołkował kilka razy.
     Głupiutka Lily zaś przeceniła swoje możliwości atletyczne i nie zdążyła zapanować nad własnymi nogami, które nie chciały się zatrzymać i z impetem wpadły prosto w Jamesa. Chłopak jęknął głośno, kiedy ruda opadła całym ciałem na jego własne, potłuczone.
     Minęło dobrych kilka sekund, zanim obojgu sprzed oczu zniknęły ciemne plamki. Lily zaczęła się podnosić ciężko, wypluwając kosmyki włosów z ust. Potter, jeszcze niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, leżał na trawie, słuchając śmiechów wokół i czekając na śmierć. Kiedy po jakimś czasie ona nie nadeszła, uchylił powieki. Obrócił głowę w bok, spotykając się oczami z Evans.
 - Kiedy mnie zamordujesz? – Zapytał słabo. Dziewczyna skrzywiła się.
 - Jeszcze nie. Jak będę w stanie. W ogóle to się zastanowię, czy mam dalej na to ochotę. Jak ma się tak kończyć każdy pościg za tobą, to chyba spasuję. – James roześmiał się na te słowa, czując równocześnie lekki ból głowy.
 - Chciałbym przypomnieć, że dotychczas to ja ścigałem ciebie i nadal cię ścigam, kończąc za każdym razem z guzem albo podrapanym sercem, a nie narzekam – wyszczerzył się do niej, mrużąc oczy przed promieniami słońca. W odpowiedzi prychnęła głośno i uderzyła go w ramię. Uznawszy, że to znaczny postęp i że chwilowo  mu to wystarczy, powiedział jeszcze leniwie: – Jako że tym razem to twoja wina, możesz mnie przetransportować do Remusa. Nie będę się gniewał.
 - Żartujesz sobie? – Zapytała piskliwie. – Po pierwsze, serce może być złamane, a nie podrapane, po drugie, to nie ja wtargnęłam do cudzego dormitorium, po trzecie, oddaj mi to, co zabrałeś!
     I uderzyła go jeszcze raz.


Yosh, udało mi się to znaleźć! Zaszyło mi się gdzieś to w którymś zeszycie, ale znalazłam i dokończyłam. Sprawdzałam tylko raz, więc może być więcej błędów niż zwykle.

2 komentarze:

  1. Jej, miniaturka o Jily! Jak ja kocham takie opowiadania! Uwielbiam Twój styl pisania i ogólnie, bardzo mi się to podoba. Będą jeszcze jakieś o nich? Powiedz, że tak! Proszę.
    Eeeem. Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze: jej, dziękuję za komentarz ♥
      Po drugie: od jakiegoś czasu w głowie siedzi mi zalążek miniaturki potterowskiej, ale czy Jily, to jeszcze nie zdradzę :P Mogę tylko powiedzieć, że na pewno z czasu Huncwotów (:
      Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie!

      Usuń