niedziela, 26 stycznia 2014

Taniec pierwszy

Fanfiction: tak
Fandom: Harry Potter



                Na świecie toczyła się wojna. Każdy to wiedział – nawet mugole to odczuwali. Każdego dnia ktoś znikał, a bezradni ludzie mogli tylko zgłaszać zaginięcie przyjaciela lub członka rodziny na równie bezradną policję.
     Ministerstwo Magii także codziennie dostawało setki różnych zgłoszeń; napaści dementorów w małych wioskach, zaginięcia, ataki w centrum Londynu, dziwne zachowania ludzi, Mroczne Znaki widniejące na niebie, urazy spowodowane błędnie rzuconymi zaklęciami czy choćby handel amuletami często groźnymi dla zdrowia potencjalnego kupca.
     James Potter wiedział, że pomimo młodego wieku miał pewien obowiązek: walczyć za wolność, nieść pomoc jak najlepiej potrafił tym, którzy pomocy potrzebowali, a także chronić najbliższych. Wojna nie oszczędzała nikogo. On sam mógł zginąć w każdej chwili; nawet wyprawy do Hogsmeade nie były już tak bezpieczne, jak kiedyś. Na Merlina, nawet na hogwarckich korytarzach nie było bezpiecznie. Wszędzie pałętali się oni – zwolennicy Voldemorta i jego chorej idei.
     Młody Potter w chwilach takich jak ta – kiedy wraz z przyjaciółmi wylegiwał się na kanapie w Pokoju Wspólnym – mógł marzyć i łudzić się, że wszystko jest w porządku, a jego największym zmartwieniem są czekające go w tym roku OWTM-y oraz…
 - Rogacz, patrz, kto idzie – Syriusz Black szturchnął swojego najlepszego przyjaciela w bok, wyrywając go tym samym z zamyślenia. Czarnowłosy otworzył niechętnie oczy, poprawił wciąż zjeżdżające mu z nosa okulary i zerknął w stronę przejścia.
     Pod portretem przechodziła właśnie rudowłosa istota, która przed chwilą gościła u niego w głowie. Przyjrzał się jej dokładniej: dopiero teraz spostrzegł, że idzie z głową zwieszoną lekko w dół, a jej cera jest bledsza niż zwykle. Lily Evans poprawiła torbę na ramieniu i rozejrzała się po pomieszczeniu. Wyłapała spojrzenie Pottera, ale wzruszyła tylko jednym ramieniem, jakby odpowiadała na jakieś pytanie, i ruszyła w kierunku dziewczęcego dormitorium.
     James ocenił szybko sytuację i wstał z kanapy. Zatrzymał dziewczynę, kiedy stała już na pierwszym schodku.
 - Cześć, Lily. Coś się stało? – zapytał jakby nigdy nic. Evans rozglądnęła się ponownie po Pokoju Wspólnym, ale nie było mowy o pomyłce: w wieży była tylko ona, Huncwoci oraz dwóch szóstoklasistów drzemiących na fotelach. Nie było żadnej drugiej Lily. James mówił do niej. Westchnęła przeciągle.
 - Chcesz czegoś? – odezwała się, patrząc ponad jego ramieniem za okno.
 - Nic nie chciałem – obruszył się lekko. – Chciałem tylko zapytać, czy coś się stało. Wyglądasz tak… nieswojo.
 - Czyli jednak coś chciałeś – zauważyła. Po chwili podjęła cichym głosem: - A ty jakbyś wyglądał, gdybyś wiedział, że twoja rodzina jest jeszcze bardziej zagrożona od ciebie? Przeraża mnie wojna. Do tego jestem okrutnie zmęczona.
 - Moja rodzina też jest zagrożona. Rodzice są aurorami. Ale skoro jesteś zmęczona, to…
 - Nie, James, nigdzie nie idę – ubiegła go, w końcu kierując na niego wzrok. Brązowe oczy chłopaka błyszczały, a pomimo zmarszczonych brwi lekko się uśmiechał.
 - To może chociaż potowarzyszę ci dziś podczas patrolowania korytarzy? Kto wie, co za hołota pałęta się po nocy w Hogwarcie.
     Uniosła brwi w zdumieniu, a po chwili na jej twarzy zajaśniał delikatny, aczkolwiek zarozumiały uśmiech.
 - Nie możesz. Tylko Prefekci Naczelni mogą patrolować korytarze – odrzekła. Potter przewrócił oczami.
 - Nie bądź naiwna, Evans, nikt nie będzie wiedział, że ci pomagałem. Poza tym – dodał i zniżył głos do szeptu, gdy wymawiał następne wyrazy – mam przecież pelerynę-niewidkę.
     Lily rzuciła mu powątpiewające spojrzenie, ale James wiedział, że w końcu się zgodzi: przez ostatnie pół roku ich stosunku uległy znacznej poprawie. Ona nie ubliżała jemu, a on nie denerwował jej dziecinnymi zaczepkami. Coraz częściej normalnie rozmawiali, chociaż prowadzili ze sobą sprzeczki.
 - Więc? – ponaglił ją.
 - Sama nie wiem, Potter – zawahała się. Po chwili wyprostowała plecy i oświadczyła: - Dobra, umowa stoi. Ale pilnuj się, bo inaczej będzie źle.
     Odwróciła się i zaczęła się wspinać po schodach. James uśmiechnął się szeroko do pleców rudowłosej.

                 - Co to było? – wyszeptała Lily, kiedy usłyszeli piętro wyżej huk, czyjeś szybkie kroki i kilka głosów.
 - To brzmiało jak McGonagall – odpowiedział jej Potter, trochę zaniepokojonym głosem. Czuł, że coś się stało. – Pójdę sprawdzić, a ty tu stój.
     Sięgnął pod szatę i chwycił pelerynę, chcąc zarzucić ją na siebie, ale rudowłosa szarpnęła go za ramię.
 - Zgłupiałeś? A jak cię ktoś zauważy, kichniesz czy mrukniesz coś pod nosem? – ofuknęła go cicho. – Ja idę, a ty tu zaczekaj.
     James zamachał ręką.
 - To chyba ty zgłupiałaś myśląc, że będzie bezpieczniej, jeśli cię puszczę tam samą. Chodź – pociągnął ją za rękę i narzucił na siebie pelerynę. Ruszyli szybkim krokiem; z wyższego piętra nadal dochodziły dźwięki.
 - Jeśli to uczniowie, zwrócisz im uwagę, a ja będę czuwał, żeby żaden cię nie zaatakował, gdyby to byli Ślizgoni. Jeżeli to któryś profesor, zapytasz czy możesz pomóc, wiadomo, jesteś Prefektem Naczelnym na patrolu. Wyciągnij różdżkę. Cholera, że też Łapa wziął dziś mapę – rzucił jeszcze i pospieszył Lily.
                Gdy dotarli na piętro, zobaczyli McGonagall, Flitwicka i Sprout przed kamiennym gargulcem, prowadzącym do gabinetu dyrektora. Nauczyciele zamilkli na widok nadbiegającej dziewczyny.
 - Och, dobry wieczór – wysapała zdyszana. – Myślałam, że to uczniowie… Coś się stało?
 - Niestety uważam, że i tak nie może nam pani pomóc, panno Evans – odezwała się McGonagall. – Otóż…
 - Otóż uważam, że panna Evans przydałaby się nam w ratowaniu, czego się da. Jest już w siódmej klasie, musi wiedzieć, z czym przyjdzie się jej zmierzyć po zakończeniu szkoły – rozległ się głos Dumbledore’a, który wyłonił się nagle zza rogu. – Zaatakowano Hogsmeade, przyda się każda różdżka.
 - Ależ Dumbledore, to uczennica! – zawołała oburzona McGonagall. – Nie możemy jej narażać!
     W głowie Jamesa pojawił się mały plan. Zaczął ostrożnie przeszukiwać kieszenie w celu znalezienia lusterka dwukierunkowego: chciał powiadomić Syriusza o ataku na Hogsmeade, a następnie udać się tam wraz z resztą Huncwotów. Miał równocześnie nadzieję, że Evans zgodzi się zostać w zamku, choć wiedział, że namawianie jej do tego będzie równie bezsensowne i bezskuteczne co wytłumaczenie Hagridowi, że smoki są niebezpieczne.
 - Chcę pomóc. – Usłyszał, jak ruda odezwała się pewnym siebie głosem. – Co mam robić?
 - Doskonale, panno Evans – odrzekł dyrektor. – Leć po płaszcz do wieży. Za pięć minut chcę cię widzieć w sali wejściowej. I pospiesz Huncwotów. Przypuszczam, że jeszcze nie śpią – dodał, omiatając bystrym spojrzeniem miejsce, w którym stał James. Chłopak zamarł w miejscu. Ten staruszek czasem zadawał się za dużo wiedzieć.
     Dumbledore powiedział jeszcze coś do pozostałych nauczycieli, po czym odwrócił się i odszedł, szeleszcząc peleryną. Reszta profesorów ruszyła szybko za nim.
     James zrzucił pelerynę, wepchnął ją ponownie pod szatę i chwycił rudowłosą za rękę, zmuszając ją do biegu.

               Potter, pędząc przejściem do Miodowego Królestwa z Huncwotami, Lily oraz jej przyjaciółką – Danielle – czuł się niemal jak we śnie.
     Pięcioro profesorów teleportowało się za granicami Hogwartu prosto do wioski – oni przemykali tajnym przejściem, gdyż uznali to za bezpieczniejszą drogę. Poza tym, nie wszyscy z ich szóstki mieli zezwolenie na teleportację.
     Byli kilka metrów od wyjścia, gdy usłyszeli głośny huk. Nie zastanawiając się ani chwili, zgasili różdżki i wybiegli z przejścia.
     James natychmiast zobaczył, jak wszędzie biegają ludzie – wrogowie czy mieszkańcy wioski, atakujący czy nawołujący swoich bliskich. Zaklęcia śmigały na wszystkie strony, przecinając ciemną noc kolorowymi rozbłyskami.
     Ujrzał Remusa walczącego już z jakimś mężczyzną, a dalej Evans, która z zaciętą miną także stawiała opór. Potter ruszył do przodu, chcąc jej pomóc, ale drogę zastąpił mu jakiś człowiek.
 - No proszę, Potter – wycharczał mężczyzna. – Jak się mają rodzice?
     Zaskoczony James z początku tylko się bronił, ale szybko otrzeźwiał, kiedy zrozumiał sens tych słów. Zaczął ciskać w przeciwnika zaklęciami.
     Nie wiedział, kim jest jego napastnik, ale w tej chwili mało go to obchodziło. Ukłucie niepokoju na wzmiankę o rodzicach zamienił w złość, którą wyładowywał na śmierciożercy.
     Uchylił się przed nadlatującym promieniem w ostatniej chwili. Natychmiast odwdzięczył się tym samym: mężczyzna dostał oszołamiaczem prosto w pierś. Chłopak wyszeptał jeszcze pod nosem zaklęcie i z jego różdżki wystrzeliły pęta, które oplotły mężczyznę.
     James rozglądnął się na boki i znów ujrzał mknący w jego stronę promień. Szybko wyczarował tarczę i skierował swoją różdżkę na pobliski budynek, powodując tym samym rozwalenie ściany i przygniecenie postaci gruzami.
 - Expulso! – usłyszał nagle za sobą kobiecy, mocny głos. Nim zdążył zareagować, poczuł cios w plecy: różdżka wypadła mu z ręki i potoczyła się gdzieś na bok, a jego samego odrzuciło. Stęknął, kiedy upadł na brzuch.
     Nagle poczuł, jakby tysiące noży przeszywało jego skórę. Ogień szarpał jego wnętrzności. Wydawało mu się, jakby drążył w ciele ścieżki i pozostawiał za sobą tylko przeraźliwy ból. Chłopak rozwarł szeroko oczy, po czym mocno je zacisnął. Wywijał się i szarpał na boki pod wpływem Cruciatusa. Nie wiedział, ile to już trwało, ale czuł, że jeszcze chwila, a straci przytomność. Może to była lepsza alternatywa od tego ciągłego bólu? Może pozwolić się… uwolnić się od niego? Może nawet… umrzeć? Nie chciał okazywać słabości, ale ból był ogromny.
     W pewnej chwili, u kresu wytrzymałości, usłyszał czyjś inny krzyk. A może to ta sama kobieta, tylko jemu słuch płata figle? Chciał zobaczyć, czy ma rację. W tej samej chwili jednak stracił świadomość.

               Nie wiedział czy obudził go potworny ból wszystkiego, czy cichy, aczkolwiek denerwujący szum rozmów.
     Gdy w końcu zdecydował się uchylić powieki, natychmiast tego pożałował: poraziła go taka jasność, że aż zabolało. Po kilku sekundach otworzył znów oczy, ale tylko odrobinkę – tak, by przyzwyczaić wzrok.
     Ujrzał szkolną pielęgniarkę krzątającą się między łóżkami. Oprócz pani Vyne, poszkodowanym osobom pomagało też kilkoro uczniów. James chciał podeprzeć się na ramieniu, ale każda część jego ciała protestowała przeciwko jakiemukolwiek ruchowi. Leżał więc nieruchomo na łóżku. W pewnej chwili kątem oka dostrzegł rude pukle. Poprawił się lekko na poduszce, ale pomimo ulgi, jaką poczuł na myśl, że jest cała i zdrowa, widok Lily wcale go tak bardzo nie ucieszył. Evans bowiem siedziała przy jakimś chłopaku, uśmiechając się do niego i rozmawiając z nim. Potter poczuł ukłucie zazdrości i lekkiego, znajomego bólu, tak innego od tego, który wstrząsał jego ciałem od chwili wybudzenia.
     Ignorując bolesne szarpanie mięśni, postanowił podnieść się na łokciach. Zamknął oczy i odetchnął, chcąc jakoś oddalić cierpienie. Miał zamiar jak najszybciej wydostać się ze skrzydła szpitalnego. Miał nadzieję, że po jego twarzy nie można było wyczytać tego, że skutki nocnego zdarzenia odczuwa nadal mocno.
 - Co ty wyprawiasz? – łagodny głos Lily zmusił go do ponownego rozwarcia powiek.
 - Wstaję – burknął. Po jaką cholerę się do niego odzywała?
 - Zgłupiałeś? Nie wolno ci. Kładź się – Lily użyła swojego stanowczego tonu, który dawał się słyszeć zawsze, ilekroć przyłapywała Huncwotów na knuciu jakiegoś dowcipu bądź gdy łapała ich na jego wykonywaniu.
     Przysiadła na skraju łóżka i delikatnie położyła swoją rękę na jego klatce piersiowej, zmuszając go tym samym do tego, aby wrócił do poprzedniej pozycji.
 - Słuchaj, James, nie bądź dziecinny. Wiem, że chcesz już stąd wyjść, ale masz tu leżeć. Nie po to, do cholery, Łapa się dla ciebie narażał, żebyś teraz zachowywał się jak rozkapryszony chłopczyk. Oberwałeś najmocniej, więc zostaniesz tu, dopóki całkiem nie wydobrzejesz – wyrzuciła z siebie, wyraźnie zezłoszczona.
     Potter patrzył na nią, zaskoczony nagłym wybuchem dziewczyny.


              Było dla niego dziwne to, że Lily siedziała przy nim przez większość swojego wolnego czasu. Przychodziła do niego z kilkoma książkami i zwojami pergaminu i odrabiała zadania, opowiadając przy okazji Jamesowi, co się działo na lekcjach. Rogacz często wiedział wcześniej o różnych wydarzeniach od Huncwotów niż od rudowłosej, ale lubił słuchać, jak Lily opowiada. Poza tym przyjaciele, nawet Remus, nie dbali tak bardzo jak Evans o przynoszenie mu materiału, który miał do nadrobienia.
     Wyszedł ze skrzydła szpitalnego dopiero po tygodniu. Pani Vyne, po naszpikowaniu go ostatnią dawką lekarstw, wypuściła go w piątkowy poranek. Kiedy szedł korytarzami, spotkał jedynie Krwawego Barona. Na szczęście nigdzie nie napotkał woźnego, bo ten gbur pewnie by nie uwierzył, że chłopak ma zwolnienie z lekcji jeszcze na ten jeden dzień.
     Podał hasło Grubej Damie i przemknął przez Pokój Wspólny. Kiedy jednak był tuż przed schodami, usłyszał jakieś ciche sapnięcie. Zaintrygowany obrócił się na pięcie. Podszedł do kanapy i roześmiał się głośno: spod książki o najsilniejszych eliksirach leczniczych wystawały jedynie rude pukle. Jedna ręka Evans zwisała bezwładnie, druga zaś spoczywała na szyi. Jej nogi były zaplątane w koc.
     Na dźwięk jego śmiechu dziewczyna drgnęła. Klika sekund później Lily przesunęła rękę z szyi na książkę, odsuwając ją aż na swoją klatkę piersiową.
 - Pierwszoklasiści o tej godzinie powinni być na lekcjach – mruknęła sennie.
 - Podobnie jak i chyba ty. Ale ja zdaje się powinienem podziękować za to, że w twoich oczach wyglądam tak młodo.
     Rudowłosa natychmiast otworzyła oczy. Po chwili najwyraźniej dotarło do niej, co powiedziała, bo jej policzki poróżowiały. Nie skomentowała tego jednak ani słowem.
 - Co ty tu robisz? – zapytała zdziwiona.
 - Też miło mi cię widzieć – odrzekł i, podniósłszy jej nogi do góry, usiadł na kanapie.
 - Długo tu stoisz? – ponownie zadała pytanie, uroczo marszcząc brwi. O dziwo, nie protestowała, gdy Potter położył jej nogi na swoich kolanach.
     Chłopak pokręcił głową.
 - Dopiero co przyszedłem. Vyne chyba nie mogła już ze mną wytrzymać. W każdym razie dostałem na dziś wolne. – Odpowiedział, opierając głowę na zagłówku i przymykając oczy. – A ty dlaczego nie jesteś na lekcjach?
 - Och, idę, ale dopiero za… trzydzieści osiem minut. Chciałam coś powtórzyć na eliksiry, ale trochę jestem zmęczona – jakby na potwierdzenie swoich słów ziewnęła głośno.
     James zachichotał cicho.
 - Właśnie słyszę.
 - Przepraszam – wymamrotała.
     Zapadła cisza, jednak nie z rodzaju takiej ciszy, w której twoje myśli biegną jak oszalałe, próbując za wszelką cenę znaleźć jakiś temat nadający się do rozmowy, podczas gdy ty siedzisz skrępowany. W tej ciszy, jaka panowała, James czuł się nadzwyczaj dobrze.
     Po chwili wpadł mu do głowy pewien plan, który był tak kuszący, że aż prosił się o wcielenie go w życie. Chłopak przez moment rozważał za i przeciw, po czym zapytał:
 - Jaką masz pierwszą lekcję?
 - Eliksiry, a bo co?
     Potter uchylił powieki i spojrzał na Lily.
 - A bo mam malutki pomysł – oznajmił i uśmiechnął się rozbrajająco.

                - Będę mieć przez ciebie kłopoty – burknęła po raz kolejny, dając się jednak posłusznie ciągnąć Jamesowi gdzieś za rękę.
 - A mimo to ze mną idziesz – zauważył ucieszony ale i zdziwiony tym, że rudowłosa zgodziła się na jego plan chociaż nie wiedziała dokładnie, na czym on polega. – Poza tym, Slughorn cię uwielbia. Wybaczy ci, jeśli powiesz, że uczyłaś się na eliksiry i zasnęłaś, a ten nieznośny Potter cię nie obudził pomimo tego, że przechodził przez Pokój Wspólny.
     Usłyszał prychnięcie.
 - Czy ty zawsze masz na wszystko wymówkę? – zapytała, usilnie udając rozgniewaną.
 - Oczywiście. Przecież jestem Huncwotem! Gdyby nie moja umiejętność szybkiego wymyślania wiarygodnych wymówek, miałbym dwa razy więcej szlabanów, niż mam normalnie – ogłosił jej tonem sugerującym, że przecież powinno to być jasne dla wszystkich.
     Lily roześmiała się głośno.
 - Och, proszę cię… Wiarygodnych?
 - Nie łap mnie za słówka – odpowiedział, próbując udawać złego, tak jak ona chwilę wcześniej.

                - Nie mam za dobrych wspomnień związanych z tym przejściem – rzekła dziewczyna, kiedy zmierzali do Miodowego Królestwa.
 - Bo nigdy nie byłaś tu po słodycze – uśmiechnął się, odchylając właz. Pomimo wesołej miny on także miał ciarki na plecach, kiedy przypominał sobie tamtą noc.
     O tej porze w sklepie panował mały ruch, ale oni i tak chodzili pod peleryną-niewidką. Po odmierzeniu należnej kwoty (sprzedawcy zdążyli się przyzwyczaić, że czasem w niewyjaśniony sposób z półek znikają im niektóre towary, a w zamian za to pojawiają się pieniądze) udali się w stronę Wrzeszczącej Chaty: mieli pewność, że tam nikt ich nie zobaczy – co za tym idzie, nikt na nich nie doniesie. Chociaż nie mieli na sobie szat, ktoś mógł ich rozpoznać. Przychodzili w końcu do Hogsmeade od kilku lat, a ich dwójkę szczególnie pamiętano w Trzech Miotłach: często się sprzeczali.
 - A pamiętasz, jak w piątej klasie nawrzeszczałaś na mnie tylko dlatego, że powiedziałem „cześć, Evans”? – zapytał chłopak.
 - Pamiętam – zachichotała Lily – Ale wtedy byłeś koszmarnie denerwujący. I dziwnie akcentowałeś „Evans”.
 - Hej, byłem młody i głupi! Teraz jestem tylko młody. – Oświadczył głośno, jednak po chwili głośno się roześmiał. – Powiedziałaś, że wtedy byłem denerwujący. To znaczy, że już nie jestem?
 - A czy gdybyś był taki jak dawniej, siedziałabym z tobą? – spojrzała na niego z ukosa. Patrzyła na niego ze spokojem, aczkolwiek w jej zielonych oczach Potter dostrzegł coś… głębszego. – Ludzie się zmieniają, James. Wiem o tym. Czasem na lepsze, czasem na gorsze, ale charakter zawsze ulegnie zmianie. – W miarę jak mówiła, Rogacz uświadamiał sobie znaczenie tego czegoś w jej oczach. To nie był smutek – tylko żal. Zabolało go to, że nadal myśli o Snapie, ale… Chybaby się zdziwił, gdyby ktoś powiedział mu, że jest inaczej, że Evans wyrzuciła Ślizgona z głowy raz na zawsze.
 - Tęsknisz za nim? – wyrwało mu się. Zanim mu odpowiedziała, westchnęła głęboko.
 - Od niego dowiedziałam się o magii. Przez większą część mojego życia on był. Tobie też brakowałoby Syriusza. Wiesz, tu chodzi też o coś innego. Byłam pewna, że nasza przyjaźń przetrwa,  a nawet jeśli ta więź by się rozpadła…  To że on zostanie po tej stronie. Ale cóż, wybrał. Wybrał Voldemorta, a ja nie chcę mieć nic wspólnego z takimi ludźmi. – Skrzywiła się z pogardą. Wpatrywała się w niebo, co dało Potterowi trochę czasu na ochłonięcie. Nigdy nie przypuszczał, że Lily Evans tak się przed nim otworzy. Nie miał pojęcia, co jej odpowiedzieć, więc po prostu ja przytulił. Czuł, że ten dzień zapamięta do końca życia: pierwszy raz nie oberwał za tak śmiały ruch. Co więcej, dziewczyna wtuliła się w jego klatkę, jakby robiła to zawsze.

                - Lily? – wyrzucił z siebie, przerywając ciszę. Nie odwrócił głowy w jej stronę – bał się jej reakcji na to, o co chciał zapytać.
 - Tak?
     Odetchnął jeszcze raz.
 - Nie chcę psuć tego, co jest między nami, ale… Ja wiem, że jestem dla ciebie tylko dobrym kolegą i… Zrozumiem, jeśli odmówisz, ale… ale może chciałabyś się ze mną umówić? – dokończył szybko. Spiął mięśnie w oczekiwaniu na odmowę, jednak Lily nic nie odpowiadała. W końcu zerknął w jej stronę: szła wyprostowana, a lekki wiatr targał jej włosami.
     Miał właśnie zapytać drugi raz, kiedy ona odezwała się:
 - Nie.
     Był przygotowany na odmowę, ale jakaś cząstka jego nie chciała wierzyć, że faktycznie to zrobiła. Znów. Myślał, że ostatnio coś się między nimi zmieniło. To dlatego jej odpowiedź zabolałą mocniej niż zwykle.
 - Okej – odrzekł, starając się usilnie ukryć w głosie rozczarowanie i zawód.
     Nawet nie wiedział, że przystanęli; dopiero krok dziewczyny w jego stronę mu to uświadomił.
 - Nie. – Powtórzyła i zrobiła jeszcze kilka kroków naprzód. – Nie jesteś dobrym kolegą.
 - W porządku, zrozumiałem – nie chciał, żeby to zabrzmiało szorstko, ale nie umiał się powstrzymać. Lily znalazła się pół kroku przed nim. Widział dokładnie jej błyszczące oczy i zdecydowaną minę. Nagle zmarszczyła brwi.
 - Och, zamknij się – burknęła i po prostu do niego przywarła.
     Nie wiedział, co się dzieje. Kompletnie nic nie rozumiał, jednak instynktownie pochwycił ją w talii i przyciągnął ją tak blisko do siebie, jak tylko się dało. Muskał ją wargami coraz śmielej. Doprowadzała go do obłędu: kreśliła palcami wzory na jego karku, szyi i policzkach. Nie wiedział, do czego to prowadzi, ale w tej chwili nie chciał o tym myśleć. Bał się tego, że to swego rodzaju pożegnanie.
     Czuł, że drżała. Rozchylił jej lekko usta językiem, przenosząc równocześnie swoją dłoń na kark dziewczyny. Masował jej skórę, a ona przywarła do niego jeszcze mocniej nawet, jeśli wydawało się to niemożliwe. Przegryzła delikatnie jego dolną wargę.
     Nigdy w swoim krótkim życiu nie czuł się podobnie. Ta rudowłosa, blada istotka, z iskrzącymi się szmaragdowymi oczami, zgrabnym noskiem pokrytym piegami oraz z drobnymi, acz słodkimi ustami wprowadzał go w stan, o jakim nigdy nawet nie myślał. Przez ten moment wiedział, że jest szczęśliwy. Że ma dla kogo żyć. Nie wiedział, czy ona jest niebem, czy może piekłem; dziękował jednak za każdą chwilę, którą spędzał przy niej. Czuł, że bez niej nie byłby takim samym człowiekiem. Czuł, że ona jest wszystkim.
     Przejechał językiem po jej podniebieniu. Jęknęła mu w usta. Trzymała jego twarz w swoich szczupłych dłoniach jakby zapewniając go, że wszystko będzie dobrze, że nigdzie nie odchodzi. A on nadal miał mętlik w głowie.
     Bał się tego, co się stanie później. Był pewien, że jeśli to przerwie, ona w jakiś sposób zniknie. Musnął ją jednak ostatni raz i odsunął twarz zaledwie o kilka milimetrów. Oparł swoje czoło o jej i mruknął z półprzymkniętymi powiekami:
 - Czemu mi to robisz?
     Jej włosami nadal targał lekki wiaterek. Owionął go jej delikatny, kwiatowy zapach. Dziewczyna przesunęła się tak, aby wtulać się w jego bark.
 - Nie jesteś tylko kolegą, James. Sądzę, że… jesteś kimś znacznie więcej – usłyszał jej głos. Chwila, czy to znaczyło… Co to znaczyło? – Przepraszam, że byłam taką zołzą. Chętnie się z tobą umówię.
     Na kilka sekund zapadła cisza.
 - Lily Evans, kiedyś doprowadzisz mnie do obłędu.
     Roześmiała się głośno. Pocałował ją w czubek głowy myśląc, że to najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszał.



1 komentarz: